Po kolejnych kilku dniach szczątki płotka zniknęły, być moze uprzątnięte przez lokalnego dozorcę, albo wzięte przez kogoś na opał. Trawnik zatem stanął ponownie otworem dla każdego czterokołowca z silną potrzebą parkowania gdziekolwiek.
Aż tu nagle...:
Nie wiem, czy słupek postawił okoliczny dozorca, czy jakaś inna litościwa dusza. Być może ta nieoczekiwana pomoc była rezultatem obserwacji beznadziei moich zmagań? W każdym razie ktoś przejął odpowiedzialność za trawnik - od dziś kibicuję pomalowanemu na pomarańczowo kawałkowi rury.